Siła modlitwy

W świecie męskim, choć nie tylko, mówi się chętnie o sile mięśni, o mocy silnika, o sile pieniądza. Chyba trochę rzadziej mówi się o sile modlitwy. O mocy modlitwy mówią ludzie wierzący, którzy korzystając z różnych ludzkich możliwości, jak wszyscy inni, odkryli jeszcze siłę, jaka kryje się w żarliwej modlitwie. A istotą modlitwy jest to, że człowiek przestaje polegać na własnych siłach i odwołuje się do mocy, a nawet wszechmocy Pana Boga. Bo Bóg może wszystko. Tak wielu już o tym się przekonało. Ludzie modlący się wyrażają to słowami: modliłem się i Bóg mnie wysłuchał, sprawa była beznadziejna, wszyscy załamali ręce, i lekarz i psycholog, a Pan Bóg pomógł. Ściany jasnogórskiej kaplicy są wypełnione wotami, które są konkretnymi śladami wysłuchanych modlitw, są dowodami, jak wielka jest moc modlitwy. Dzisiaj św. Paweł pisze, by mężczyźni modlili się na każdym miejscu. Oczywiście, ta prośba skierowana do mężczyzn, odnosi się do każdego wierzącego. Nie dziwi nas widok modlącej się kobiety, z podziwem patrzymy na każdego modlącego się mężczyznę. Jak wielka jest moc modlitwy ojca rodziny, matki, rodziny która modli się wspólnie. Sprawiamy wrażenie samowystarczalnych, właściwie wszystko mamy, prawie wszystko, czasami opadamy z sił w pogoni za mnóstwem rzeczy, bardziej lub mniej potrzebnych. Jak bardzo potrzeba nam mocy płynącej z codziennej modlitwy. Z odmawianego różańca, z chwili skupienia w kościele, z niedzielnej Eucharystii, z adoracji. Czy korzystamy chętnie z tych źródeł mocy?  [prob.]




Podwyższenie Krzyża Świętego

W 324 r. matka cesarza Konstantyna – Helena, wówczas 78-letnia już kobieta, wyrusza do Ziemi Świętej. Na miejscu dawnej Jerozolimy po zburzeniu przez cesarza Hadriana w 135 r. Świątyni Jerozolimskiej w miejscu Świętego Grobu powstała świątynia Jowisza Kapitolińskiego. Szczęśliwie zachowane dokumenty w pewnej żydowskiej rodzinie pozwoliły na ustalenie topografii Jerozolimy przed jej zburzeniem. Cesarz Konstantyn dostarczył ogromne sumy pieniędzy na prace wykopaliskowe. Po kilku tygodniach prac ukazał się wreszcie garb Kalwarii i grota grobu Chrystusa. W częściowo zasypanym rowie odnaleziono trzy krzyże. Biskup Makary modlił się o możność poznania, na którym krzyżu Zbawiciel dokonał żywota. Podobno przyniesiono umierającą niewiastę, którą dotknięto drzewem krzyża. Przy trzecim dotknięciu kobieta wstała. Wiadomość dotarła do Konstantyna, który każe wybudować na świętym miejscu bazylikę. 14 września 335 r. odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi bazyliki, do której wniesiono relikwie Krzyża. Ta historyczna relacja opisująca odnalezienie krzyża powinna również mieć miejsce w naszym życiu. Na ścianach naszych mieszkań wiszą krzyże, których może nawet nie zauważamy. Przy naszych drogach stoją krzyże, których czasami nawet nie zauważamy. Wreszcie, do każdego z nas Pan Jezus zwraca się w słowach: Niech weźmie krzyż swój. Ucałujmy dzisiaj krzyż w naszym domu, przytulmy do serca krzyż naszego życia. [prob.]




Nie zajmuj pierwszego miejsca

W I Liście do Koryntian św. Paweł pisze: Czyż nie wiecie, że gdy zawodnicy biegną na stadionie, wszyscy wprawdzie biegną, lecz jeden tylko otrzymuje nagrodę? Przeto tak biegnijcie, abyście ją otrzymali. Znajdujemy tu wyraźną zachętę do podejmowania walki o pierwsze miejsce. Całe nasze życie przedstawia się  jako bieg, bieg po nagrodę. Bieg zaś jest wysiłkiem, wymagającym, wyczerpującym. Tego pierwszego miejsca nie otrzymuje się za darmo, trzeba się mocno wysilać i trudzić. Ostatecznie chodzi o nagrodę wieczną, o zajęcie miejsca najbliżej Boga, by móc Go oglądać twarzą w twarz. Choć z innej strony patrząc, wiemy, że nigdy nie jest to owoc wyłącznie naszej, ludzkiej zasługi, ale owoc łaski i Bożego miłosierdzia. W dzisiejszej Ewangelii mamy coś zgoła przeciwnego, coś co wydaje się zaprzeczać temu, co powiedzieliśmy wcześniej: Nie zajmuj pierwszego miejsca. A chodzi o miejsce przy stole, o rozpychanie się, o coś, czego źródłem jest ludzka pycha. Czasami zjawisko to nazywa się wyścigiem szczurów. Bezwzględna konkurencja, za wszelką cenę, rywalizacja, która idzie po trupach, i z niczym i nikim się nie liczy. W istocie Ewangelia ta jest o wartości pokory. A pokora jest cnotą prawdy, prawdy o naszej rzeczywistej wartości w oczach Boga, ale i w naszych własnych oczach, by siebie nie przeceniać. By nie udawać kogoś, kim się nie jest. By umieć znosić upokorzenia, a nie dobijać się o swoje, za wszelką cenę. Istotą pychy jest pragnienie zajęcia miejsca Pana Boga. Pokora rozgląda się za miejscem ostatnim. [prob.]




Wyprostujcie opadłe ręce

Jest wiele takich sytuacji w życiu, że ręce opadają, że nie chce się żyć. Zwłaszcza, że tego typu sytuacje chodzą parami. Mówimy: to przyszło tak nagle, tak niespodziewanie, nigdy bym nie przypuszczał, że to czy tamto mnie spotka. Dotąd wszystko układało się dobrze, a tu nagle takie coś: fatalna diagnoza, kłopoty rodzinne, zawodowe, zawód miłosny, poważny kryzys małżeński czy kapłański, nagłe upokorzenie. W takiej chwili wydaje się, że wszystko zostało podważone, aż do samych fundamentów życia, jakby wszystko zostało zachwiane, co dotąd wydawało się pewne i niewzruszone. Chyba każdy z nas ma już za sobą tego typu doświadczenia, albo jeszcze przed sobą. Zresztą, na początku tygodnia nikt z nas nie wie, co nas czeka, jaka niespodzianka, dobra lub zła, trudna do uniesienia. Św. Piotr pisze: To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia. Do tego bowiem jesteście powołani. Chrystus przecież również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami. On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi. A dzisiaj słyszymy słowa pokrzepienia: Synu mój, nie lekceważ karcenia Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karci, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje. Dlatego wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana! Pan Bóg nigdy nas nie doświadcza ponad nasze siły. Trudne doświadczenia mają swój zbawienny sens. Ale trzeba je właściwie odczytać i przyjąć. Pan Bóg nigdy nas nie zostawia samych. Lekcja życia trwa, każdego dnia. [prob.]




Patrzmy na Jezusa

Chyba częściej jesteśmy skłonni wpatrywać się w ludzi sukcesu, którym w życiu się powiodło; są bogaci, zdrowi, niczego im nie brakuje. I dziwimy się, gdy potem słyszymy, że ktoś z tego grona odebrał sobie życie albo umarł na chorobę nowotworową, czy po prostu zbankrutował. Z innej strony patrząc sami jesteśmy skłonni ukrywać własne porażki, niezbyt chętnie opowiadamy o swoich chorobach, czy niepowodzeniach. Na pewno łatwiej jest chwalić się swoimi sukcesami niż opowiadać o sprawach trudnych, o poniesionych klęskach. Na to wszystko znajdujemy dzisiaj radę w drugim czytaniu mszalnym: Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po prawicy na tronie Boga. Zważcie więc na Tego, który ze strony grzeszników tak wielką wycierpiał wrogość wobec siebie, abyście nie ustawali, załamani na duchu. Te ważne słowa nie nawołują nas do jakiegoś chorobliwego cierpiętnictwa, ale do życiowego realizmu. One uczą nas życia wskazując na wzór życia Pana Jezusa. Chrystus mógł sobie życie ułożyć na wzór bożka z fantazji, jako istoty w boskim przepychu, otoczonej krążącymi wokół Niego aniołeczkami. On wybrał inną drogę, tak podobną do naszej: On był podobny do nas, we wszystkim, oprócz grzechu. Podziwiając w zachwycie wielokolorowe splendory tego świata warto jednak patrzeć na Pana Jezusa. On uczy nas życiowego realizmu, uczy nas życia takiego jakie jest w rzeczywistości. Warto postawić na Niego, na Jego mądrość. [prob.]




Wy też bądźcie gotowi

Gotowość to taki stan istnienia, w którym człowiek rozpoznaje cel i ze wszystkich sił pragnie go osiągnąć. Czasami słyszymy od kogoś: Nie jestem jeszcze gotowy, by zawrzeć małżeństwo, założyć rodzinę. Jutro wylatuję na wakacje, a jeszcze nawet nie wiem, gdzie jest moja walizka. W jednym i drugim przypadku istnieje jakiś cel, bardziej czy mniej wyrazisty, ale brakuje pewnej determinacji, czy zaangażowania. Skądinąd znamy i takie wypowiedzi, gdzie ktoś deklaruje, że jest na wszystko gotowy, by osiągnąć cel, nawet za cenę ryzyka. Człowiek godzi się na wykonanie ryzykownej operacji, nawet jeśli jej wynik może być różny. Postawił na wszystko, i potem mówi: Warto było zaryzykować. Gotowość, która nie ma celu, jest bez sensu. Dlaczego dzisiaj tak wielu młodych jest niezdolnych do podejmowania ważnych decyzji życiowych. Bo filozofią wielu jest prowizoryczność, bark dalekowzroczności. Po co zakładać rodzinę, jak może się rozsypać, po co wiązać się z jakąś osobą na stałe, kiedy relacje są tak nietrwałe, przelotne. Czego albo kogo dotyczy gotowość, o której mówi dzisiejsza Ewangelia? Ta gotowość dotyczy przyjścia Pana. Dotyczy Jego bliskości. Pan Jezus nie jest kimś, kogo trzeba się bać, przed kim trzeba uciekać. Mamy być gotowi na Jego przyjście, bo On chce nam usługiwać. Chce się nami cieszyć, bo tak nas kocha. Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują. Warto być gotowym, warto codziennie mieć przed oczami ten cel, którym jest Bóg. [prob.]




Bogaty u Boga

Co jakiś czas pojawia się ranking najbogatszych ludzi na świecie. Okazuje się, że 1% ludzi posiada więcej, niż reszta ludzkości razem wzięta. Aż trudno w to uwierzyć, ale naprawdę tak jest. Dysproporcja między tymi, którzy nie są w stanie policzyć swojego własnego bogactwa, a tymi, którzy nie mają nawet na zakup chleba powszedniego, jest kolosalna. Powiedzmy jednak szczerze, choć daleko nam do tych najbogatszych, to jednak większości z nas nie żyje się najgorzej. Nie tylko możemy sobie pozwolić na codzienny chleb, ale jeszcze coś do tego, i na wakacje za granicą, i na samochód. Dbamy o swoje domy i obejścia. Mnóstwo większych i mniejszych sklepów, w których zawsze jest pełno klientów. Oczywiście, nie brakuje ludzi ubogich, którzy wiążą przysłowiowy koniec z końcem. Nie chodzi jednak o próżną obserwację otaczającej nas rzeczywistości. Tematem dzisiejszej Ewangelii nie jest wyścig między bogatymi, a tym bardziej nie jest porównywanie bardzo zamożnych z żyjącymi w skrajnym ubóstwie. Ewangelia wnosi zupełnie nową kategorię kiedy mówi o tych, którzy są bogaci u Boga. Można należeć do tego jednego procenta najbogatszych ludzi świata i zaprzepaścić swoje zbawienie wieczne. Wiemy, że łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego. Czasami jednak bardzo skromne posiadanie może być przeszkodą do królestwa, jeśli nawet tym nie umiemy się podzielić. Jedno jest pewne, zamknięte serce może być największą przeszkodą do nieba, nawet jeśli mamy niewiele. [prob.] 




Święta Anna czyli łaska

Imię Anna oznacza łaskę. A łaska znaczy dar czyli coś, co człowiek otrzymał zupełnie za darmo, bez żadnej zasługi. Właściwie wszystko w naszym życiu jest łaską: samo życie, to że rano budzimy się, i że zmęczeni kładziemy się spać. Z łaski Bożej są nasze dzieci, małżonek, każdy bliźni, dobry przyjaciel, nawet nasz najgorszy wróg. O córce św. Anny, czyli o Maryi mówimy, że jest łaski pełna. W Jej życiu widzimy jeszcze wyraźniej tajemnicę łaski. Począwszy od Jej wybrania czyli zwiastowania, że będzie Matką Pana Jezusa, poprzez Jej całe macierzyństwo wobec Syna Bożego, włącznie z Jego męką i umieraniem. Maryja jest łaski pełna ponieważ umiała na wszystko patrzeć i wszystko przyjmować jako dar. W Niej nie było ani buntu, ani wyniosłości. Ona ani nie domagała się kary dla oprawców Jej syna, ani nie oczekiwała nagrody od ludzi, za wytrwałość w cierpieniu. Maryja nie jest bohaterką, ani pokonaną. Ona jest Matką, pełną łaski. Jeśli więc Anna oznacza łaskę, to w jej córce Maryi, przez Jej Boże macierzyństwo, łaska ta osiąga miary Bożego bezmiaru. Prostota Matki Bożej z prostej wiary św. Anny. Wyniesienie Maryi z pokory i wielkości Jej matki. Zresztą, słusznie w jednej z pieśni śpiewamy: O Anno łaskiś pełna. W naszym życiu również wszystko jest łaską, i radości i cierpienia, powodzenia i upokorzenia. Łaską są nasze dzieci i nasi najbliżsi, nasi przyjaciele, ale i najwięksi wrogowie. Obyśmy umieli w taki sposób patrzeć na nasze życie. Uczy nas tego św. Anna i jej Najświętsza córka: Łaski pełna. [prob.]




Domowa atmosfera

Czasami wracamy z jakiegoś spotkania ze znajomymi i mówimy, że panowała tam miła, domowa atmosfera. Zarówno miejsce jak i obecne tam osoby sprawiły, że wszyscy czuli się dobrze, jak u siebie. No właśnie, bo w takich sytuacjach zawsze punktem odniesienia jest dom i panujące tam zwyczaje. A dotyczą one wzajemnego traktowania się członków, więzi emocjonalnych, tego jak rodzice odnoszą się do siebie nawzajem i do dzieci. Domowa atmosfera oznacza, że w domu jest przytulnie, swobodnie, po prostu fajnie, ma się poczucie bezpieczeństwa i bliskości. Domowa atmosfera odnosi się do ogólnego nastroju panującego w domu, a szczególnie do relacji między członkami rodziny, gdzie panuje wzajemne zrozumienie. Wydaje się, że wszystkie te wartości jeszcze zyskują gdy w domu wyczuwa się obecność Pana Boga. Dzisiejsza Ewangelia zaprasza nas do domu w Betanii, gdzie mieszkała Maria, Marta i Łazarz. Ten dom był ulubionym miejscem Pana Jezusa. Pamiętamy, że właśnie tam Chrystus wskrzesił z martwych Łazarza, brata Marty i Marii. Atmosfera tego domu jest bardzo zwyczajna, ale i niezwykła z powodu obecności Pana. W centrum jest On. Marta i Maria, każda na swój sposób, stara się zrobić wszystko, by Pan Jezus czuł się dobrze w ich domu. Być może stąd się wzięło znane nam przysłowie: Gość w dom, Bóg w dom. Tam, w Betanii, słowa te brzmią wyjątkowo dosłownie. Atmosfera naszych domów też jest bardzo wyjątkowa, zwłaszcza gdy stałym gościem jest On – Jezus Chrystus. [prob.]




Kto jest moim bliźnim?

Odpowiedź na to tytułowe pytanie właściwie jest tylko jedna: Każdy jest moim bliźnim. Gdyby jednak odpowiedź była taka prosta nigdy by tego pytania nie postawiono. Może częściej zastanawiamy się nad tym, kto jest „bardziej” a kto jest „mniej” moim bliźnim. Oczywistością jest, że do ścisłego grona naszych bliźnich zaliczymy naszych przyjaciół, znajomych, krewnych, nasze dzieci, małżonka, matkę i ojca. Gorzej, gdy myślimy o naszych wrogach, nawet gdy są daleko od nas, o naszych nieprzyjaciołach, czy o tych, od których doznaliśmy jakiejś krzywdy. Zdarza się też, że największa przyjaźń, wielka znajomość, czasami przeradza się w największą nieprzyjaźń. Małżonkowie, którzy przeżyli ze sobą wiele pięknych lat w pewnym momencie nie potrafią na siebie patrzeć, z jakichś powodów zaczynają siebie unikać, a w końcu się rozchodzą. W tym miejscu można by postawić to ewangeliczne pytanie: żyją w nieprzyjaźni, ale czy nadal są dla siebie bliźnimi? Oczywiście, i nigdy nimi być nie przestaną. Co więcej, właśnie ta świadomość bycia bliźnim zawsze stanowi wyzwanie do miłości i wybaczenia. Pan Jezus mówi: Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie. A więc stawka jest wielka, tu idzie o wieczne zbawienie. Każdy jest moim bliźnim, nawet największy nieprzyjaciel. Pan Jezus oczekuje od nas miłości coraz większej, bo i On nas ukochał. [prob.]